sobota, 9 listopada 2013

Próba wskrzeszenia wzniosłych tradycji

          W internecie zawrzało. Na portalach społecznościowych, w szczególności na słynnym, uzależniającym Facebook'u, na tablicy wciąż przewija się jedna rzecz. Są to utwory z "Równonocy" - płyty Donatana, polskiego rapera. Niestety (bądź stety), widząc dwa ogromne cycki, które reklamują teledysk do piosenki "My Słowianie" zbulwersowałam się i nawet nie otworzyłam linku. Jestem przewrażliwiona na wszelkie przejawy dyskryminacji, czy przedmiotowego traktowania kobiet, tym bardziej w show-biznesie. Ostatecznie skończyło się na tym, że koleżanki pokazały mi owe klipy, dzięki czemu przez jakieś cztery minuty (sumując czas, który poświęciłam na słuchanie tej jakże ambitnej muzyki, wynik należałoby potroić) miałam niespotykaną możliwość podziwiania kobiecych walorów. Jakże fascynujące! Jakie pierwsze wrażenia? Póki nie patrzyłam na to co dzieje się na ekranie i nie starałam się rozumieć słów, było dobrze. Należy przyznać, że ta płyta doskonale łączy w sobie folk i rap. Jest to jak najbardziej smaczne. Coś co mogło otrzeć się o kicz, jest idealnie skomponowane. Ale. Dlaczego zawsze musi być jakieś ale? Nie dość, że teksty są wyzywające, o dupie marynie, które sprowadzają Słowian do leniwych półgłówków, to jeszcze teledyski pogłębiają te odczucia. Jestem załamana, głównie ze względu na to, iż widać, że zamysłem płyty było silne wypromowanie naszej kultury, która jest przytłumiona przez wpływy, chociażby Ameryki. Tym bardziej jestem przerażona, że jest znaczna część odbiorców, którzy są wręcz zachwyceni "Równonocą". Po raz kolejny mogę szczerze powiedzieć, że wątpię w polski naród i poziom szacunku, który okazują wobec tego co polskie.

          Oczywiście nie mogłabym pominąć największej gwiazdy tego projektu. Mowa tu oczywiście o Luxurii Astaroth, która w każdym teledysku pojawia się jako główna bohaterka. Dziewczyna jest paskudnie prowokująca. Niby reprezentuje Słowian, jednak jej uroda (mimo mocno zarysowanych kości policzkowych i perfekcyjnej figury) z takową się nie kojarzy. Na dodatek, po wywiadzie w Dzień Dobry TVN przekonałam się, że jest ona najzwyczajniej w świecie głupia. Jedyną rzeczą o jaką dba są pieniądze. Bardzo polecam ten wywiad, gdyż mina Doroty Wellman jest po prostu bezcenna.

          Być może moja opinia jest okrutna, lub nieprawdziwa. Być może nie dostrzegam w tym jakiegoś drugiego dna, które spowodowałoby wywołanie nagłej miłości do tradycji, na której wyrosła Polska. Być może jestem wybredna i na siłę odrzucam takie projekty. Jednak nie potrafię myśleć o tej płycie w inny sposób. Według mnie jest prowokacyjna i oskarżająca. Jestem w szoku, że Polacy po raz kolejny sami sobą pomiatają. Cel szczytny, efekt przerażająco zły. 

niedziela, 1 września 2013

End of Freedom..



Ostatni dzień, który oficjalnie można uznać za dobrowolnie, tylko i wyłącznie przez nas zorganizowany właśnie się zaczyna. Podążanie na złamanie karku za finalnymi przyjemnościami odpowiedzialnymi za nasze ostateczne opnie o tych beztroskich dniach uznaję za rozpoczęte. Spanie do dwunastej, obfite śniadanie, leniuchowanie i zwalnianie (w praktyce niestety przyspieszanie) czasu poprzez wykonywanie, bądź nie wykonywanie ulubionych czynności będzie zaprzątać głowę prawie całemu młodemu społeczeństwu. Tragizm ostatnich sekund, kiedy wyciągniemy z szafy zatęchły już od nieużywania strój galowy, osiągnie apogeum, a przy okazji dobije kilka zbłąkanych dusz niewiedzących co ze sobą począć. Tak, tak. Oto objawy zakończenia okresu, tak bardzo newralgicznego dla większości z nas. Wakacje... były i minęły. Podejrzewam, że grono Was cierpi niemiłosierne katusze w związku z zaistniałą  sytuacją. Uważam jednak, iż pewna część może mieć podobne stanowisko do mojego. Niestety jutro zapewne umrę (oczywiście na duszy) od ataku wakacyjnej milicji, która stanowczo zgwałci moje myśli, po to by wmusić we mnie jedyną obowiązującą prawdę, w którą wierzyć winnam. Cieszę się, iż słynne ferie letnie 2013 w końcu zakończyły swój żywot. W związku z tym ochoczo zabrałam się do solidnego podsumowania swojej pracy. Zero liczb, czy jakichkolwiek konkretnych szczegółowych danych nie podam. Bowiem kogo to interesuje? Mnie na pewno nie, a przynajmniej usiłuję sobie wmówić powszechnie wielbioną tezę, iż "liczy się jakość nie ilość". Tak, łatwo powiedzieć trudniej zrobić. Ale trzeba nieustannie budować zarazem swoją pewność siebie jak i świadomość. Tak więc przyznaję się bez bicia, że były to najmniej efektywne wakacje w moim życiu. Widzę to głównie dzięki blogu, który stoi zakurzony, z łezką w oku, rozpamiętując wyrządzoną mu krzywdę, której dokonałam w te dwa miesiące z pełną premedytacją. Ale cóż, weny nie da się stworzyć z niczego. Brak motywacji, równa się bakowi efektów. Może zamiast popadać w nihilizm, poszukam jakiejś pozytywnej strony? Myślałam nad tym dosyć długo. Szukałam daleko, w miejscach, w których nigdy wcześniej nie przebywałam. Jednak odpowiedź była ma wyciągnięcie ręki. Muzyka, ach Muzyka. Ona zawsze człowieka uratuje i wyciągnie z każdej potwornej sytuacji. Tak, z tego obszaru jestem bardzo dumna, gdyż znalazłam kilku bardzo ciekawych artystów, którzy pozostaną w mym sercu na bardzo długo.Dali mi nowe spojrzenie na rzeczywistość, nową wrażliwość, nowe uczucia. Niech tak pozostanie. Już na zawsze. To oni trzymali mnie za rękę i podnosili w tych sytuacjach, gdy miałam wrażenie, że nic już nie da się zrobić. To dzięki nim potrafiłam dojść do wniosku, że... 
Wolność nie jest wtedy, gdy ktoś nam ją ofiaruje, lecz gdy sami ją wywalczymy i w sobie zaszczepimy.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Nuda żywicielką niewydajności.




Oto ja. 
Tak właśnie wyglądam w te wakacje. 
Czy to nie dziwne, że mając cała masę wolnego czasu i świetne plany na każdy dzień, kończy się na tym, że leżę i nic nie robię. 
Dzieci dostały dwa miesiące dla siebie i mają w dupie wszystko co znajduje i dzieje się wokół nich. Bogu dzięki za szkołę. 
Mało tego. Jak to możliwe, że mimo tej okropnej bezczynności zauważyłam nagły spadek wartości mojego, i tak już dostatecznie ubogiego portfela? 
Więc tak Moi Drodzy, dzisiaj na pierwszy plan wezmę ową nudę, która niszczy wszelką wydajność. Myślę, że dopada ona każdego. Niezależnie od tego jak wiele propozycji krąży wokół nas, jeżeli nie mamy jakiegoś bata nad głową, który napędza nas do działania, to za nic się nie weźmiemy. A przynajmniej ja tak mam. Z jeden strony każdego dnia zrobię coś co mnie rozwija, ale niestety ani tego nie utrwalę, ani nie wykorzystam, przez co cały dzień mam zmarnowany. 
Tak więc puszczam pytanie w przestrzeń, być może ktoś z Was wie co robić. Jak pozbyć się tej toksycznej przyjaciółki i w końcu podjąć coś z czego mogłabym być zadowolona. W końcu zostały mi jeszcze całe trzy tygodnie, a wolę ich nie marnować. 

czwartek, 18 lipca 2013

Chuliganka - Izabela Jung (uwolniona ekspresja)


Dawno żadnego posta nie było,
Bowiem czas w wakacje płynie zbyt miło. 
Teraz mam zamiar powitać Was szczerze, 
W to, że się z tego ucieszycie niestety nie wierzę. 
Dziś na tapetę wezmę pewną książkę, 
Napisaną przez polską psycholożkę. 
Jej tytuł agresywny, intrygujący,
"Chuliganka" - Od samego początku tej powieści broniący. 
Okładka jest urocza i kobieca, 
Już z daleka ten twór poleca. 
Jej treścią niezwykle zaciekawiona, 
Bowiem książka wydawała mi się być przez krytyków ceniona, 
Usiadłam z ochoczą radością, 
Początkowo oczarowana jej lekkością. 
Tematyka jeszcze nie za bardzo oklepana. 
Historia nie była zbyt skomplikowana.
Była sobie pani, mniej więcej w wieku trzydziestu lat,  
Którą zainteresował czeczeński Mulat.
Niby mężatka, swym dzieciom oddana, 
Jednak do obcych facetów, bezwstydnie wygadana. 
Cóż tak to już bywa ze zmiennymi kobietami, 
Które bezwiednie czarują swymi względami. 
Nie ma co opowiadać, myślę, że treść jest już wyjaśniona, 
Teraz moja opinia zostanie wyjawiona. 
Czasem tak bywa, iż nie wszystko trafia w gusta. 
I dobrze, gdyż wtedy różnorodność człowiecza byłaby zbyt pusta. 
Niestety ckliwa opowieść miłosna, 
Wydała mi się nieco zbyt beztroska. 
Ciężkie, długie, płytkie opisy
Głównej bohaterki emocjonalne popisy.
Nie, to nie dla mnie, a na pewno nie w tym stopniu,
Tym bardziej w tak gorącym, ostatnim tygodniu. 
"Barwy szczęścia" to chyba ulubiony serial autorki, 
Gdyż często przywoływała kończące odcinki, muzyczne utworki. 
W tym teoretycznie nie ma nic złego, 
Byleby uniknąć kiczu, lub czegoś jeszcze gorszego. 
Najbardziej jednak rozczarowała mnie obojętność, 
Żony wobec męża, dzieci. Emocjonalna bezwzględność. 
Nasza bohaterka, dopiero pod koniec swego romansu, 
zaczęła myśleć o wadze zabronionego, miłosnego transu. 
Nie będę już więcej o tej książce plotkować, 
Szlachetnym rymem częstochowskim Was częstować.
Książkę mam za zadanie Wam odradzić, 
Jednak nakazuję przy okazji własnej duszy się poradzić, 
Czy warto na tę pozycję czas poświęcić, 
Nie mam zamiaru Was do niej zbytnio zniechęcić.


3/10 

Wybaczcie mi tak długą nieobecność, zachęcam do przeczytania "Uwolnionej ekspresji", gdyż pisało mi się wyjątkowo dobrze. Mam nadzieję, że wyszło nico kiczowato, gdyż taki był właśnie zamysł. ;))


środa, 3 lipca 2013

Comfort and Happiness - Dawid Podsiadło



Polak. 
Geniusz. 
Skromność. 
Tymi trzema słowami, można niezwykle trafnie opisać tego młodego człowieka. Dawida. Dawida Posiadło. Większość z Was, kojarzy go zapewne z szalenie popularnego, a przy okazji słabego pod względem muzycznym programu "X factor". Tak to właśnie on. Na jakiś czas znikł zupełnie z muzycznego świata, by po cichu i w skupieniu skomponować swoją pierwszą płytę. I bardzo dobrze. Zamiast niczym Ewelina Lisowska pazernie rzucić się na sławę, on popracował nieco dłużej i otrzymał zniewalające efekty. 
Mój podziw do Dawida narodził się zdecydowanie przypadkowo. Na pewno nie stało się to przez Wojewódzkiego, gdyż odcinek z jego udziałem akurat przegapiłam, jaka szkoda (jak uwielbiam Kubę, tak czasem jest naprawdę irytujący.). Wracając do tematu. Zaczęłam go powoli słuchać, z czasem coraz bardziej doceniać. Jego muzyka jest piekielnie trudna. Trwale zakochają się w niej niestety nieliczni, gdyż można ją zaliczyć do twórczości niszowej. Coś za coś. Myślę, że tę cenę można jednak ponieść w zamian za niewielki, okrągły przedmiot nazwany "Comfort and Happiness".
Mam nadzieję, że choć połowa z tych, którzy tak bardzo wychwalają Dawida nie ograniczą się jedynie do "Trójkątów i kwadratów" i ewentualnie "Nieznajomego". Cały krążek jest wypełniony dobrą muzyką. Osobiście zakochałam się w każdym, dosłownie każdym utworze. W wykonaniu czarnowłosego wszystko staje się wyjątkowe, piękne i prawdziwe. Szkoda tylko, że jest tak mało piosenek po polsku, ale z tego co wiadomo, następna płyta szykuje się nieco bardziej patriotyczna. 
Powiecie "Tak, tak, płyta zawsze może być dobra, ale prawdziwy talent wychodzi dopiero na koncertach.". Oczywiście, zgadzam się z Wami całkowicie. Właśnie dlatego poczekałam z tym postem, aż dane mi będzie zobaczyć na własne oczy twórczość tego młodzieńca. Muszę się pochwalić, iż okazja nadarzyła się zadziwiająco szybko. W tę niedzielę byłam na kameralnym koncercie, na którym Dawid zachwycił chyba absolutnie wszystkich. Śpiewał nie tylko zawodowo, pod względem technicznym. Emocje, które przekazuje podczas występu są tysiąc razy bardziej uderzające i wyraziste niż te ze studyjnych, obrobionych kawałków. Jest niezwykle introwertyczny na scenie. Artyści (nie używam tego słowa przypadkowo), którzy w pewien magiczny sposób zamykają się na scenie, jednocześnie nawiązując niebywałą więź z publicznością, są najbardziej wartościowi. On śpiewając do podłogi, niemiłosiernie maltretując i wyciągając swoją koszulę, delikatnie mierzwiąc sobie włosy i zjadając w całości mikrofon, zaraża pasją. Cóż. Ma w sobie charyzmę. Oj ma. 
Na dzień dzisiejszy to tyle o tym młodzieńcu. Jednak myślę, iż moje uwielbienie tak szybko nie minie i będę Was jeszcze czasem katować opowieściami o jego niebywałym, jakże polskim, a zarazem światowym talencie. 

P.S.: Wybaczcie mi ten zastój w postach. Ostatni miesiąc nie należał do najłatwiejszych. Jednak wracam, mam nadzieję, że w nieco lepszej formie niż poprzednio. ;))




czwartek, 9 maja 2013

Złodziejka książek - Markus Zusak

        Zawsze zastanawiam się nad tym jak zacząć swój przyszły tekst. A raczej nad tym jak wypadałoby to zrobić. W obecnym świecie, który podobno jest oryginalny i niesztampowy, obowiązują powszechne ramy, od których z reguły się nie odchodzi. Te okrutne, zupełnie nie widzialne dla większości ograniczenia stłamsiły jakąkolwiek wyobraźnie, redukując jej udział do minimum. Wszystko już było, więc ludzie zadowalają się banalną prostotą, często okraszoną jedynie bogatym, pięknym językiem. Nie próbuję tutaj nikogo oskarżać. (Sama płynę z prądem stosując się do konwencji używanej już od kilkudziesięciu ładnych lat, pod tytułem: "wstęp : rozwinięcie : zakończenie". Wszystko pięknie poukładane.) Myślę, że jest to raczej żałosne usprawiedliwienie niemocy wobec książki, która będzie tematem dzisiejszej wypowiedzi. Nigdy nie myślałam, że dojdzie do tak tragicznej sytuacji, w której mój umysł, moja dusza, moje ciało - będą niemożliwie wrzeszczeć, chcąc przekazać tak ważną informację, chociaż niewielkiej rzeczy odbiorców, lecz są ograniczone przez język do tego stopnia, iż nie są w stanie uformować jednej, zwięzłej, logicznej wiadomości, która choć w połowie oddawałaby geniusz Zusaka.

         Rzecz dzieje się podczas II Wojny Światowej. Mała Liese zostaje oddana przez swoją matkę do domu pełnego zupełnie obcych jej ludzi. Podczas podróży przeżywa ona osobistą tragedię, mianowicie śmierć jej młodszego braciszka. Po pewnym czasie zaczyna ona zaprzyjaźniać się nie tylko z nową rodziną, ale również otoczeniem i rówieśnikami. Od wyniszczenia psychicznego podczas tak ciężkich czasów ratuje ją kilka rzeczy; najlepszy przyjaciel Rudy, osobliwy gość Max oraz fakt, iż dziewczynka z namaszczeniem i niebanalną precyzją kradnie książki... 

           Najłatwiej byłoby, przez cały akapit pisać tylko jedno słowo "genialna". Ale czy wypada? Nie wiem i szczerze mało mnie to obchodzi. Mam piekielną ochotę zwrócić Waszą uwagę na tę książkę. A lepszego pomysłu na to niestety nie mam. Tak więc wybaczcie bezczelność, ale inaczej nie potrafię uświadomić komukolwiek fenomenu tej książki.

          Genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna, genialna.

           Znowu zastanawiam się nad tym, czy nie zostawić w spokoju tamtego akapitu, a następny napisać w sposób normalny. Ale skoro już zaczęłam być dziwna, to dlaczegóż miałabym tego nie ciągnąć dalej?

     Poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca, poruszająca.

             To tak pokrótce o tej książce. Jest to lektura obowiązkowa!

10/10

"Zabił się, bo kochał życie"

sobota, 4 maja 2013

Czekolada reż. Lasse Hallström

           Fontanna czekolady. Obok leżą truskawki i bita śmietana. Powoli, nostalgicznie podchodzisz do stołu pełnego smakowitości. Patrzenie na te cuda już wywołało u Ciebie atak rozkoszy. Po chwili zauważasz jednak, iż oglądanie ich zaczyna sprawiać Ci ból. Przecież tak bardzo chcesz spróbować słodkości. Są one na wyciągnięcie ręki. Przez kilka sekund tworzysz w swej głowie rozrachunek. Zastanawiasz się, jak wiele przyrzeczeń musiałbyś złamać, by spełnić swoje, obecnie, najgłębsze pragnienia. Otumaniony ich widokiem, zapachem, aromatem, bezwiednie wyciągasz martwy, nie należący już do Ciebie palec i zanurzasz w wodospadzie czarnej masy. Kiedy jesteś już pewny, iż jego cała objętość umorusana jest płynem, ostrożnie podnosisz go do ust, tak by nie uronić choć jednej kropli. Wydaje Ci się, że ssiesz palec tylko kilka sekund, w rzeczywistości jednak poświęcasz mu kilka dobrych minut, stwarzając wrażenie, jakby on cały był zrobiony z owoców kakaowca. Twoje nerwy puszczają. Podejmujesz się popełnić niezwykle obrzydliwy, zwierzęcy czyn. Zapominając o jakichkolwiek konwenansach, pazernie wpychasz do swych ust wszystko co słodkie. Nachylasz swą twarz nad płynną czekoladę, pozwalając by wpłynęła Ci ona wprost do rozgrzanego gardła. Nie przejmujesz się tym, iż ludzie wkoło Ciebie wciąż po cichu coś szepcą. Jesteś szczęśliwy. Endorfiny buzują. 

          Do francuskiego miasta, wyznającego skostniałe zasady, przybywa Vianne (Juliette Binoche) wraz ze swoją córką. Kobiety zwracają na siebie uwagę i budzą poważne kontrowersje. Zakładając sklep z czekoladą napełniają serce burmistrza nienawiścią, który podburza społeczność przeciwko nim. Jednak one niezłomnie na przekór walczą o klientów, zaprzyjaźniają się z bandą piratów i usiłują czekoladą wyleczyć ludzkie problemy. Czy uda im się pokonać niechęć i odrzucenie? 

          Jeżeli ktoś z Was wytrwał i przebrnął przez dwa pierwsze akapity to bardzo się cieszę z tego powodu. Są one bardzo ważne. Szczególnie pierwszy. Można bowiem porównać opis owej czekoladowej fontanny do całego filmu, który wciąga, pochłania. Im dalej jesteśmy tym bardziej chcemy się w niego zagłębić i go zasmakować. Fabuła jest bardzo specyficzna. Na tapetę wzięta jest rzecz [czekolada], która w naszych czasach jest całkowicie powszechna. W filmie natomiast jest ona przedstawiona jako "zakazany owoc", dostępny jedynie dla buntowników. Czekolada jako twór samego szatana. Interesujące? 

          Obok genialnego pomysłu, spotykamy nadzwyczajnych aktorów światowej klasy. Johnny Depp, Juliette Binoche, Judi Dench, to ci z najwyższej półki, o których wszyscy reżyserzy biją się rękami i nogami. Oczywiście ich gra wciąż zachwyca, jedynie pogłębiając miłość fanów. Przyjemnie było zobaczyć Depp'a w roli poważnej, mniej prześmiewczej niż pozostałe w jego filmografii. 

           Dość o filmie. Powiedzmy coś o jego przekazie. Brak tolerancji to wciąż aktualny problem. Co prawda świat usiłuje sobie z nim na bieżąco radzić i pokonywać wszelkie dyskryminacje. Jednak my - ludzie, zawsze będziemy mieć w sobie te cechy, które nie będą nam pozwalać przechodzić obojętnie wobec inności. Mamy skłonność do tego, by oceniać "po okładce" i bardzo szybko nabierać uprzedzeń do jednostki, lub co gorsza całej społeczności, tylko dlatego, iż wyznaje ona jakąś ideę, dla nas obcą i dziwną. Oglądając ten film, budzi się w nas dosyć silmy sprzeciw. Uprzedzenia tamtych ludzi wobec Vianne, dla większości z nas są głupie, śmieszne, nieuzasadnione. Na tym polega cała mądrość. Założę się, że coś co dla nas w tym momencie jest rzeczą niewyobrażalną, za sto lat będzie normalnością. Czy nie warto więc zastanowić się, czy nasze awersje nie są absurdalne? 

          Bardzo polecam Wam ten mądry, ale za razem niezwykle lekki film. Jest kierowany do wszystkich. Także siądźcie sobie w domowym zaciszu (choć niekoniecznie samotnie) i zabierajcie się do oglądania. 

8/10

czwartek, 2 maja 2013

Nowości, Starości i Wiadomości!

 Łapię za ucho od kubka. Zagotowuję wodę. Zaparzam mocną kawę i zabieram się do pisania.Jest tak późno, że chyba tylko to uratowało mnie przed ostatecznym padnięciem na klawiaturę i beztroskim zaśnięciem. Jednak są aż dwa powody, według mnie niezmiernie ważne, które zmusiły mnie do upamiętnienia tego dnia. 


#1. Zacznę od nieco przedawnionej sprawy. Poprosiłam moją koleżankę, która prowadzi bloga o muzyce <KLIK>, aby napisała notkę o jednym z moich ulubionych artystów. Ona zgodziła się i w ten sposób spełniła moje marzenie. Post o Jasonie Mrazie, powstał niecały tydzień temu, jednak wciąż zachęcam Was do przeczytania tego szczegółowego przeglądu jego twórczości. Link do notki: <KLIK>.

#2. Ci z Was, którzy chociaż trochę kojarzą mojego bloga, mogli zauważyć zmianę w szablonie. W tym momencie muszę koniecznie pochwalić zdolności plastyczne Karoliny, która wykonała dla mnie ten unikatowy nagłówek. Jestem prze szczęśliwa, gdyż według mnie jest on ucieleśnieniem moich najskrytszych marzeń. Oczywiście również chciałam przedstawić Wam jej bloga: <KLIK>. Szczególnie polecam Wam "Krzyk portretu". Tekst jest krótki, jednak niezwykle wstrząsający. Jeszcze raz dziękuję za wykonanie tak cudownego dzieła! 

Wiadomości: W najbliższym czasie mam zamiar napisać dla Was o dwóch rzeczach: 
# Złodziejka Książek - Markus Zusak - Ta książka jest tak wyjątkowa, że nie chcę jej skrzywdzić zwyczajną recenzją.
# Czekolada reż. Lasse Hallstrom - Prawdopodobnie, to będzie pierwsza notka. 

To by było na tyle!
Na sam koniec przedstawię Wam moje najświeższe odkrycie:

środa, 24 kwietnia 2013

Duma i uprzedzenie - Jane Austen

          Niezależność dla kobiet jest bardzo ważną cechą. W końcu przez wieki, całe masy sufrażystek i feministek walczyło o prawa dla płci pięknej. Teraz dla nas jest oczywiste to, iż stawia się nas równi z mężczyzną. Nie wyobrażamy sobie nie móc głosować, czy  podlegać całkowicie decyzji naszych rodziców co do małżeństwa. Powinnyśmy to bez sprzeciwów docenić i zarazem mieć na uwadze fakt, iż w przeszłości kobiety musiały znosić bardzo nieprzyjemne tradycje. Jane Austen żyła w czasach, kiedy rola kobiety była obecna, lecz mimo wszystko nic nie warta dla kogokolwiek. Pomyśleć, że młode dziewczęta musiały się zniżać do kokietowania i udawania, by zdobyć majętnego mężczyznę, aby wieść dostatnie życie. Miłość była rzeczą drugorzędną. 

          Elizabeth to córka państwa Bennet. Największym marzeniem jej matki jest wydać swoje dzieci za mąż. Dziewczęta.... zaraz, zaraz. Po co mam wam streszczać tę książkę, skoro zapewne większość z Was doskonale zna całą tę historię? 

          Przed rozpoczęciem pisania recenzji zastanawiałam się, czy w ogóle jestem godna aby to zrobić. Po przeczytaniu tej książki wpadłam w niemałe uwielbienie, przez co zaczęłam ją traktować niczym nabożną księgę, która odpowiada za podwaliny moich wartości. Jednak w końcu doszłam do wniosku, iż skoro nie mam zamiaru jej krytykować, to być może dam upust swoim emocjom i chociaż w małym stopniu potwierdzę geniusz Austen, który w tym momencie jest już całkowicie oczywisty. 

          Cudów nie wymyślę chwaląc płynny, lekki i przyjemny język autorki. Posługuje się nim mistrzowsko, tworząc prześmieszne dialogi, które mają w sobie całą masę ironii. Akcja jest wartka i konkretna. Właśnie to mnie w niej najbardziej urzekło. Po raz pierwszy oczarowała mnie książka, która była aż tak dobitna i dosłowna. Żadnych zawirowań, wszystko podane jasno na tacy. A tak się bałam, że nie dane mi będzie zrozumieć tego XIX wiecznego dzieła. 

          Austen sprawiła, iż coś co do tej pory było jedynie sucho przekazane na lekcjach historii, stało się dla mnie bardziej namacalne. Mam tu na myśli oczywiście zwyczaje jakie panowały w tamtych czasach. Skostniałe zasady, które całkowicie obezwładniały naturalne, ludzie odruchy, a za razem piękne, dostojne, szlacheckie maniery, które całkowicie zawładnęły mym sercem. Kiedy czytałam te wspaniałe dialogi, przepełnione dostojeństwem i świadomością, czułam ogromny żal, iż coś takiego nie przetrwało również do naszych czasów, choć w niewielkim pierwiastku.
    

           Najbardziej mną wstrząsnął sposób w jaki Austen wypowiadała się o kobietach. Stworzyła bardzo bezpośrednią Elizabeth, która była pewna siebie, stanowcza i niezależna. Potrafiła być arogancka i dumna nawet wobec tych, którzy zajmowali znacznie wyższe stanowisko niż ona. Właśnie to uczyniło ją wyjątkową w oczach całego otaczającego ja społeczeństwa. Brawo dla autorki za odwagę i zuchwałość, która niestety została doceniona dopiero przez późniejsze pokolenia. 

          Oczywiście nie było by tej książki, gdyby nie cudowny pan Darcy. Ów szlachcic, potencjalnie wyniosły i dumny okazał się być ideałem mężczyzny w każdym calu. Nie da się go nie lubić, tak jak zresztą całej reszty skrupulatnie ukształtowanych bohaterów. Czytać o tak dobrze wykreowanych ludziach, bogatych o niesztampowe charaktery, to czysta przyjemność. 

          Oczywiście gorliwie zachęcam Was do przeczytania tej pozycji. Powieść, wbrew pozorom przyda się również panom, którzy będą mogli dzięki niej, nauczyć się obchodzenia, z istotą tak delikatną jak kobieta. Żeby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości pań, co do tej książki, uwierzcie mi, że wystarczy zapoznać się z pierwszym zdaniem, aby się w niej całkowicie zakochać. 



10/10 ! 

"Świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci." 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Patriotyczny obowiązek!

          Jako prawdziwi patrioci, powinniśmy chełpić się z tego, iż mieszkamy w krainie z jedynie szlachetnych metali i kamieni zbudowanej, która mlekiem i miodem płynie, w każdym zakątku swego istnienia. Gdzie zabawa, spontaniczność i marzenia żadnego kresu nie mają. Gdzie zachody słońca możemy oglądać po tysiąckroć razów nawet jednego dnia. Zbudowana jest ona na fundamencie niezwykle trwałym, który wywodzi się z tradycji najdawniejszych, a zarazem najdoskonalszych kultur. Tu mieszkańcy są wiernie oddani własnym ideałom. Niezachwianie wierzą w cnoty prawdziwe, dobre i szczere. Powszechnie znana jest ich gościnność, dobroć oraz to, iż ich umysły w żaden sposób nie zostały ograniczone przez jakiekolwiek czynniki globalizacji. Jak więc widać, kraj ten, usiany gęstymi lasami, wysokimi górami oraz łąkami, pełnymi niezapominajek i chabrów jest najlepszy miejscem wypoczynku. Warto dodać o jego całodobowej dostępności. Bowiem wiedzcie, iż jego granice może przekroczyć każdy o dowolnej porze, niezależnie od swojego pochodzenia, płci, wieku, wyznania, czy orientacji. To nasza kolebka, która jest w całej swej istocie bezkresnie doskonała, uniwersalna i ponadczasowa. Mowa oczywiście o Książkolandii. 

          Oczywiście muszę wspomnieć o swych pobudkach, które zmotywowały mnie do nagłego uwielbienia naszego Kraju. Dziś jest wyjątkowy dzień, który od wieków przypominał wszystkim narodowościom o darze jakim jest Książka. Z racji tej wielkiej uroczystości chciałam Was ogromnie zachęcić, abyście zachowali pewne konwenanse i wzięli do swej dłoni ulubioną powieść poświęcając jej zaledwie dziesięć minut. Czyńcie więc honory i dawajcie dobry przykład. Bowiem, jak to mówił klasyk, Czytelnik potrafi.

P.S.: Polecam zaglądanie do różnych księgarni (oraz portali internetowych), gdyż ze względu na dzisiejszy dzień, organizowane są ogromne promocje i wyprzedaże na książki. ;)

P.S.2: Zapraszam Was do polubienie mojego fanpage'a. LINK

Pozdrawiam,
Zagorzała Czytelniczka, która trzyma w swej dłoni Małego Księcia,
Kermit

niedziela, 21 kwietnia 2013

P.S. Kocham Cię reż. Richard LaGravenese

          Miłość wydaje się być oczywista. Nikt z nas nie wyobraża sobie dorosłego życia, bez chociażby jej częściowego zasmakowania. Część widzi siebie w szczęśliwej  rodzinie, druga część                                  w sezonowych, krótkich, niezobowiązujących związkach. Powołanie bywa różne. Jedno jest pewne, ludzie zdrowi na umyśle pragną dla siebie jedynie szczęścia. Czy jednak absolutnie wszystko będzie takie piękne i cudowne? Czy mamy gwarancje na sielankę? Niestety jest rzecz, postać, która potrafi pokrzyżować najzacniejsze plany. Bynajmniej nie jest nam ona obca. Nie ulitowała się nad Izoldą            i bezczelnie zabrała jej Tristana. Namieszała w Weronie, karząc nic nie winnych kochanków - Romea i Julię. Mowa tu oczywiście                      o okrutnej, bestialskiej i paradoksalnie bardzo ludzkiej śmierci. Dlaczego ludzkiej? A kto inny jak nie właśnie my jesteśmy zdolni do popełnienia najgorszych czynów w imię naszej zazdrości. To dziwne, że akurat to co najpiękniejsze jest zazwyczaj zabierane przez tę, która za żniwa traktuje ludzkie dusze. 

          P.S Kocham Cię to film mówiący o pięknej, choć zbyt szybko zakończonej miłości. Życie Holly (Hilary Swank) i Gerry'ego (Gerard Bulter) przerywa nagła choroba i śmierć tego drugiego. Kobieta stacza się na skraj rozpaczy i popada w marazm. Pewnego dnia otrzymuje ona list od swego zmarłego męża. Nie może uwierzyć, iż ten, jeszcze przed swoją śmiercią, zaplanował jej przyszły rok życia. Holly dostaje co miesiąc jakieś zadanie, które ma na celu pomóc jej w przeżyciu żałoby. O dziwo ta ochoczo zabiera się do roboty i tworzy wokół siebie piaskowego Gerry'ego, który rozpada się po jednym uderzeniu otaczającej jej rzeczywistości. 

          Jego moc obezwładniająca, całkowicie mnie zdominowała i nakłoniła na sklecenie kilku refleksji. Po pierwsze chciałam was gorąco zachęcić do oglądnięcia tego arcydzieła. Film jest jak dla mnie zupełnie zapomniany przez społeczeństwo. Myślę, że coś tak pięknego i wzruszającego, powinno być wspólnym tematem wielu ludzi. Aktorzy są po prostu genialni. Hilary Swank, jako nieco roztrzepana i szalona osóbka idealnie oddaje charakter tej postaci. Natomiast Gerard Bulter, jak zwykle ocieka seksem i porusza serce nawet najbardziej zimnej feministki. Fabuła jest wartka i zachęcająca. Myślę, że jest to film zarówno dla kobiet jak i dla mężczyzn. Te pierwsze mają się wzruszyć, a ci drudzy pocieszać panie. Jednak, nie chcę mówić nic więcej o filmie. Postanowiłam, iż to co tu napiszę nie będzie recenzją, tylko moją własną refleksją, która zrodziła się po obejrzeniu tego dzieła. 

          Chciałam wypowiedzieć się na temat powszechnie znany, o którym mówią wszyscy, lecz o którym ja sama, ze względu na brak doświadczenia, wypowiadać się nie powinnam. Jednak wbrew wszelkim podszeptom świadomości, ja stanę się buntowniczką i będę prawić o tym o czym rozmawiają wszyscy inni. Ach ta miłość. Wielka i nieskończona. Podejrzewam, że genezą większości rozwodów, są właśnie książki                  i filmy, piekielnie romantyczne, które prezentują zupełnie nierealne i wyolbrzymione historie "z życia wzięte". Tak więc, oprócz pogłębienia mojego już zdecydowanie wystarczająco głębokiego romantyzmu, w moim umyśle po obejrzeniu tego filmu zrodziła się jeszcze jedna rzecz. Po raz pierwszy zdobyłam się na podważenie prawdy, którą chce nam on przekazać. Zastanawiam się, czy owa miłość, tak doskonała,                  o której piszą i mówią ci Najwięksi, nie jest jedynie absurdem porównywalnym z istnieniem wampirów, demonów, czy zombie. Czysta hipokryzja. Jak osoba, która w skrajny sposób opiera się na uczuciach, może wykluczać ich istnienie? Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak. W obecnych czasach zacierają się wszystkie granice. Ludzie tracą samych siebie. W pewnym momencie swojego życia, każdy napotyka wątpliwości, co do wszystkiego, nawet tego co wcześniej wydawało się być zupełnie niepodważalne. W tym momencie zmierzam do sedna sprawy, o której chciałam wam powiedzieć. Bezczelnie włażąc w wasze życia, w tym momencie dam zarówno wam, jak i samej sobie radę. Nie warto się łamać. I choć te wszystkie wątpliwości, o których wcześniej pisałam się być może sprawdzą, to wolę żyć w substytucie szczęścia, niż przez swoje wymagania w ogóle go nie dosięgnąć. Jak to się mówi... darowanemu koniowi nie patrzy się               w zęby. Także do dzieła! Czyńcie swoje życia pięknymi i przypadkowo szczęśliwymi. Ważne byście wierzyli w to co robicie. Tyle wystarczy. 


          Szczerze zachęcam was do oglądnięcia tego filmu. Mam nadzieję, że może i w was wywoła on choć trochę podobne odczucia. Ważne, żeby ze wszystkiego wyciągnąć jakieś wnioski. Polecam! 

8/10


P.S.: Postanowiłam zrobić małe przemeblowanie. Ograniczyłam swoją wolność pisząc jedynie o książkach                i właśnie mam zamiar to zmienić. Także w tym momencie, oznajmiam, że wszystko co mi ślina przyniesie na język, będzie tu umieszczane. "Niech żyje wolność.. Wolność i swoboda." Rozbijam ramy, które na siebie początkowo nałożyłam, właśnie od tej notki o filmie. 

sobota, 30 marca 2013

Krew, pot i łzy - Carla Mori

          Odkrycie trudnej do przyjęcia prawdy, często wiąże się z bardzo przykrymi konsekwencjami. Tym bardziej, gdy zostaje podważony nasz cały światopogląd i system wartości. Kiedy rzeczy, kiedyś dla nas całkowicie najważniejsze, okazują się wierutnym kłamstwem, możemy się na prawdę załamać. Tracąc grunt pod nogami, działamy nie do końca świadomie, błądząc po omacku na granicy tego co dobre, a co złe. To całkowicie zrozumiałe, że człowiek, istota zdolna do nauki głównie na swoich błędach, prawdopodobnie, jedyne co będzie umiała zrobić to się pomylić. Najgorsze jednak jest to, iż niektóre błędy są niewybaczalne. 

          Klara oraz Zuzanna to dwie najlepsze przyjaciółki. Są swoimi przeciwieństwami, ale zarazem dopełniają się idealnie. Pierwsza z nich jest szanowaną reporterką. Często korzysta z pracy Zuzy, która jest prokuratorem. Dzięki temu zbiera same nowinki ze świata przestępczego. Pewnego dnia pojawia się sprawa, która całkowicie przerasta je obie. Kilka morderstw niebezpiecznie łączy się z kościołem katolickim. Wygląda na to, że kościół praktykuje złą, czarną magię, która przybliża wierzących do Szatana, a nie do Boga. 

          Książka, którą skończyłam czytać, zaledwie kilka dni temu, wywołała u mnie głównie jedną emocję. Zaskoczenie. Praktycznie wszystko co w niej spotkałam było świeże, nieprawdopodobne i zadziwiająco dobre. Spodziewałam się standardowego horroru, który porusza kwestię wiary. Jednak tu wszystko było innowacyjne. Nietypowy pomysł, który co najlepsze jest niesamowicie dobry i chwytliwy. 

          Największą zaletą, a zarazem wadą tej książki jest jej kontrowersja. Pomysł może wywołać niemały sprzeciw wśród osób wierzących. Trzeba bowiem przyznać, że autorka zamieniając Jasną Górę w miejsce w wysokiej aktywności Szatana, zdecydowała się na bardzo odważny chwyt. Na końcu prostuje ona wszystkie niejasności. Jednak mimo wszystko nie powstrzymałam się i sprawdziłam niektóre informacje. Tak więc skończyłam, czytając kilka godzin o kontrowersjach jakie poruszyła autorka. Zatraciłam się w tym całkowicie, ale warto było, gdyż doszłam do wniosku, iż niektóre z teorii wydają się być wysunięte bardzo świadomie. Carla użyła, co prawda, fałszywych informacji, ale po to, by zwrócić uwagę na rzeczy całkowicie nieprawdopodobne. Nie wiem, czy takie było założenie autorki, kiedy pisała tę książkę, jednak mi dała ona wiele do myślenia zarazem wzbudzając niemałe wątpliwości. Pozwolę sobie teraz jedynie poczekać na opinię specjalistów, a jestem pewna, że takowe bardzo szybko się pojawią. Mam jedynie nadzieję, że książka będzie dostępna dla wszystkich, niezależnie od sporów jakie spowoduje. 

          Czytając tę książkę ma się wrażenie, iż historia odwraca uwagę od wszystkiego.Nie chodzi jedynie o to, że nie możemy się od niej oderwać i koniecznie musimy ją jak najszybciej skończyć. Nie jesteśmy w stanie zauważyć jakiegokolwiek błędu autorki, czy nudnego momentu, gdyż jesteśmy tak bardzo zaabsorbowani opowieścią. Jest to niebywała umiejętność, którą Pani Mori niewątpliwie potrafi genialnie władać. Jestem pod ogromnym wrażeniem, tym bardziej, iż jest to jej pierwsza książka. Już nie mogę się doczekać jej kolejnej powieści. Mogę się tylko domyślać tego, jak świetna może być jej kolejna książka.

          Myślę, że powinnam wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie o tytule, który, przynajmniej mnie, niesamowicie nurtował. Słynne słowa Churchill'a, które są znane na całym świecie. Byłam niezwykle ciekawa jakie też powiązanie do nich zastosuje autorka. Książka jednak w żaden sposób nie nawiązuje do historii. Muszę przyznać, iż mimo to sposób w jaki te słowa są wykorzystane jest niezwykle intrygujący.

          Dużo by mówić. Myślę, że są to najważniejsze kwestie powieści. Co do reszty musicie sami się przekonać. Z pewnością jest to książka, którą albo pokochacie, albo znienawidzicie. Wszystko zależy od tego jaki dystans macie do swoich wartości lub ich braku. Ja osobiście bardzo polecam. Poza tym.. Mam nadzieję, iż każdy z Was dowie się czegoś o Sienkiewiczu, po przeczytaniu tej powieści. Tak. Właśnie o nim. Ja bynajmniej pozostawiam tę lekką uwagę jedynie dla Was i liczę, że zwrócicie uwagę, na ten jakże drobny szczegół. 

9/10

czwartek, 28 marca 2013

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - Stieg Larsson

         Nie ma zbrodni doskonałej. Każde przestępstwo, nawet to najlepiej i najdokładniej zaplanowane, prędzej czy później wyjdzie na jaw. Ludzie, którzy z premedytacją czynią źle, często sądzą, że kara ich nie dosięgnie. Zupełnie nie boją się konsekwencji, które z pewnością ich spotkają. Jednak sam fakt zbrodni niej jest aż tak intrygujący, jak pobudki jej popełnienia. Szczególnie jeżeli sytuacja dotyczy seryjnych przestępców. A samo dochodzenie prawdy, jest tak bardzo fascynujące, iż może wciągnąć w niebezpieczną grę niejednego ciekawskiego.

          Historia ma dwa główne wątki. Pierwszym z nich jest historia Mikaela, który zostaje zatrudniony przez pewnego starca, by rozwiązać zagadkę morderstwa z przed lat. Harriet, siostrzenica Vangera zaginęła bez śladu. Jedynym nasuwającym się wnioskiem jest misternie przygotowane zabójstwo, które przez czterdzieści lat nie zostało odkryte. Mikael skrupulatnie przeszukuje, we wszystkich dostępnych mu źródłach, jakichkolwiek wskazówek. W końcu trafia na trop. 
Drugim z nich jest opowieść o Lisbeth, dziewczynie, która przez swoją historię i dziwny sposób bycia staje się outsiderką. Ma ona genialny talent do wyszukiwania najbardziej tajnych informacji o ludziach. Dzięki temu zarabia niemałe pieniądze. 
W pewnym momencie oba wątki się łączą, a dwoje głównych bohaterów zaczyna ze sobą współpracować, tworząc idealny duet. 

          Seria "Millennium" znana jest wszystkim miłośnikom książek, bądź filmów. Zdobyła ona ogromną popularność. Doczekała się, aż dwóch ekranizacji, bowiem początkowo powstała skandynawska wersja, która w późniejszym czasie została uzupełniona o (standardowo) amerykańską. Uważam, że jej sława jest jak najbardziej uzasadniona, gdyż zarówno książka, jak i film są najzwyczajniej w świecie genialne. 

          Zacznę od fabuły. Książka jest długa. Podejrzewam, że niektórym może się nieco nie podobać ten natłok informacji, który Larsson usiłuje wepchać nam do głowy. Fakt, na początku ciężko jest się połapać w całej historii, która jest piekielnie zawiła. Jednak po przebrnięciu najtrudniejszych momentów oraz zaprzyjaźnieniu się ze wszystkimi bohaterami, jedyne doznania czytającego, to przyjemność czerpana z każdej strony, którą częstuje nas Stieg. Momentami można powiedzieć, iż autor testuje naszą cierpliwość. Najciekawsze momenty, które przyprawiają nas o zawrót głowy, są bardzo ostrożnie dozowane. W momencie, kiedy mamy wrażenie, iż nadejdzie punkt kulminacyjny, Larsson nagle przerywa, by na kilkunastu stronach opowiedzieć nam, w porównaniu z poprzednią, całkowicie nudą opowieść. To niemiłosiernie denerwuje. Ale trzeba przyznać, że zarazem doskonale zachęca, by zamiast dziesięciu kartek, przeczytać za jednym zamachem pięćdziesiąt. 

          Rzeczą całkowicie doskonałą są bohaterzy. Nieraz narzekam, że książka jest pusta, bo postacie, które się w niej znajdują są bezbarwne. Tu natomiast jest całkowicie inaczej. Mamy podany jak na dłoni genialny portret psychologiczny dosłownie każdego bohatera. To całkowicie szokujące, dlatego, że rzadko spotyka się autora, który jest na tyle ambitny, by ukształtować nie tylko głównych protagonistów. Książkę warto przeczytać, chociażby dla tego brylantu. 

          Zawiła, trudna, ciekawa i piekielnie dobrze przemyślana. Taka była właśnie zagadka, którą dane nam było rozwiązać. Każdy element był na swoim miejscu. Każdy skutek był poparty przyczyną. Wszystko się uzupełniało i zgadzało. Co prawda domyśliłam się kluczowego zakończenia historii, jednak szczegóły, które okazały się być niezmiernie ważne, były dla mnie całkowitym zaskoczeniem. 

          Na koniec chciałam pochwalić, coś co teoretycznie powinno być oczywiste. Tytuł. Cała książka do niego nawiązuje. Larsson niejednokrotnie się do niego odwołuje, za każdym razem przytaczając nową historię, gotową poprzeć główne założenie książki. Bowiem w niej na tapetę wyłożeni są "Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet". Wszystko się zgadza. Właśnie to świadczy o niebywałej inteligencji autora. 

          Uważam, że książka jest genialnym przykładem tego, jak należy pisać dobre kryminały. Po raz kolejny nie zawiodłam się na skandynawskim twórcy. Polecam bardzo, wręcz nakazuję ją przeczytać. Oczywistą rzeczą jest, że pozostałe dwa tomy prędzej czy później wpadną w moje ręce. Tak więc zabierajcie się do czytania! 

9/10

„Armageddon was yesterday, today we have a serious problem.”

Millennium
| Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet | Dziewczyna, która igrała z ogniem | Zamek z piasku, który runął |

niedziela, 3 marca 2013

Sklepy cynamonowe - Bruno Schulz

           "Sklepy cynamonowe" to zbiór opowiadań napisany przez polskiego prozaika. Akcja toczy się w niewielkim, galicyjskim mieście. Historie dotykają problemów związanych z ojcem narratora, który jest niewątpliwie najwyraźniejszą i najważniejszą postacią w książce. Tata Józefa, który stopniowo gubi się w rzeczywistym świecie i zamyka w swoim własnym, mocno "przeszkadza" całej rodzinie.

          Język autora jest niesamowicie pasjonujący. Schulz używa przeróżnych bardzo szerokich metafor, stylistycznych ornamentacji, udziwnień i odwołań do mitologicznych historii. Słowa, którymi się posługuje wbijają w fotel. Można naprawdę poczuć się głupim i ograniczonym kiedy czyta się coś tak ambitnego. Niewątpliwie momentami należy się bardzo wysilić, żeby pojąć o co chodziło autorowi, ale jest to warte uwagi, gdyż dopiero przy dogłębnym zrozumieniu tekstu możemy uświadomić sobie talent pisarza, który niewątpliwie posiada. To dzieło służy głównie pokazaniu tego jak piekielnie inteligentny jest Schulz. Ciężko jest opisać jaki szok wywołały na mnie pierwsze przenośnie. Były budowane przez całe strony i wystarczyła chwila nieuwagi, aby zgubić myśl przewodnią. Poza tym motywy, do których odnosi się autor są szalenie zaskakujące.

           "Sklepy cynamonowe" wydają się być bardzo autentyczne. Wielu znawców doszukuje się podobieństwa zarówno pomiędzy przestrzenią, w której osadzona jest akcja a rodzinnym miastem autora, jak i narratorem Józefem, który jest nasycony cechami Schulza. Myślę, że można im spokojnie zaufać.. w końcu są to specjaliści.

           O niektórych dziełach ciężko jest się wypowiedzieć. Taką książką są miedzy innymi "Sklepy cynamonowe". Dlaczego? Co tu dużo mówić. Jak się nie ma wiedzy na jakiś temat, to się o tym po prostu nie mówi. A jak ja jako siedemnastoletnia dziewczyna mogę opiniować dzieło, którego tak de facto nigdy nie będę potrafiła w pełni pojąć? W tym wypadku kieruję się jedynie własnymi odczuciami, które nijak mają się do fenomenu Schulza.

           Nie mogę powiedzieć, żeby książka wciągała. Za to język, tak bardzo wyjątkowy zachwyca, urzeka i nie pozwala się oderwać od opowiadań. Wszystko na dodatek udekorowane jest pięknymi rysunkami, których autorem jest sam Schulz.

          Myślę, że ta książka słusznie znalazła się w kanonie literatury. Polecam jednak podejść do niej z niewiarygodnym spokojem i poświęcić trochę więcej czasu. Niby nie jest długa, lecz karygodne byłoby nie zwrócenie uwagi i całkowite olanie kunsztu Schulza. Jak najbardziej polecam. Szczególnie tym, którzy nie boją się stawić czoła awangardzie.

9/10

piątek, 25 stycznia 2013

Przybić piątkę - Janet Evanovich

Dzisiaj będzie trochę odmiennie. Wciąż o książkach, ale nieco inaczej. Doszłam do wniosku, że chyba czas na jakąś zmianę. Trochę się martwię, tym jaki będzie efekt i ogólnie jaką formę przyjmie to "coś" co stworzę, dlatego proszę trzymajcie za mnie kciuki. Ale co tam. Jak to się mówi.. na "spontana", wszystko zawsze lepiej wychodzi. 

     Obezwładniająca ciemność. W pomieszczeniu zapadła nieprzyjemna cisza. Strach, wyczekiwanie i skupienie były wręcz namacalne. W końcu do mych uszu, tak wyczulonych na każdy odgłos, doszedł dźwięk odbezpieczania broni. Dopadła mnie skrajna bezradność związana z niemocą i przekonaniem o swojej przyszłej śmierci. Pada strzał. Pierwszy, drugi, w końcu piąty. Pociski lecą celnie, lecz cudem udaje mi się uniknąć wszystkich pięciu. Najwyraźniej moje podświadome pragnienie dalszej egzystencji jest tak silne, iż nic nie jest w stanie go zmącić. No cóż, niektóre reakcje organizmu są niezależne od jego właściciela. Jednak napastnik się tego nie spodziewał. Z powodu wszechogarniającego mroku zupełnie nieświadomy, a może raczej nieświadoma wychodzi, przekonana, że co dopiero dokonała mordu. Niedoszła zabójczyni nazywa się Janet i już po raz piąty usiłuje mnie zamordować z zimną krwią. Ponownie jej się to nie udaje. Mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec mojej przygody z tą kobietą, która jest potwornie uparta i przerażająco dociekliwa. 

         Wszystko zaczęło się od mojego pokoju. Siedziałam na łóżku spokojnie, w przekonaniu, że mój horror (który nota bene coraz bardziej mnie fascynował) właśnie się skończył. Odczuwałam co prawda nieznaczną ulgę, ale niestety nudziłam się paskudnie. Przywykłam do wielu wrażeń, pistoletów, granatów i zamachów. Najgorsze, że coraz częściej dochodziłam do wniosku, że mój oprawca zaczyna odczuwać przyjemność z mojego istnienia i specjalnie daruje mi życie, a te ataki to jedynie sposób na zbliżenie się do mnie. Ona psychopatyczna, ja masochistyczna. Niewątpliwie dobrana z nas para. Właśnie dlatego zaczynało mi być przykro i po prostu stwierdziłam, że Janet już mnie nie lubi. Nagle jednak moja bezceremonialna bezczynność została bezczelnie przerwana (jestem dumna z trzech słów zaczynających się na "bez" w jednym zdaniu). Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Gdy je otworzyłam oniemiałam ze zdumienia. W progu stał niewinny listonosz, który w swych dłoniach trzymał (miałam nadzieję) nieco mniej niewinną paczuszkę. Grzecznie złożyłam swój podpis, aby potwierdzić odebranie przesyłki, pożegnałam się z sympatycznym panem i zaborczo zabrałam się do rozrywania papieru. Na mojej twarzy mimowolnie zawitał uśmiech. Nie myliłam się. A jednak o mnie nie zapomniała! Przystała mi książkę. Już piątą. Z westchnieniem ulgi zaczęłam ją kartkować szukając jakiejś wiadomości. Swoją drogą muszę przyznać, że tym razem czcionka była zniewalająca. Wracając do tematu.  Już na pierwszej stronie ujrzałam piękne, staranne pismo. Uważnie przeczytałam trzy słowa "Miłej zabawy Kochana". Powąchałam. Lawenda. Teraz byłam już całkowicie pewna, że kolejny raz ona chce mnie uszczęśliwić. 

          Chciałam być przygotowana na każdą ewentualność. Doskonale wiedziałam jak działa Janet. Nie wysyłała mi książek, ot tak, żebym umiliła sobie nudny dzień. O nie. To by było na nią zbyt proste i naiwne. Ona skrupulatnie przekazywała mi w nich swój plan działania. A raczej to jak ja powinnam się zachowywać. Właściwie, to do każdego jej szalonego pomysłu samodzielnie musiałam opracować projekt. Jest wymagająca, ale zarazem prosta. Zdaje sobie sprawę, że mój móżdżek, nie do końca przyswaja takie historie, a już z pewnością nie potrafi funkcjonować jak zbrodniarz. Właśnie dlatego wszystkie zagadki zaraz po rozwiązaniu wydają się być banalne, wręcz stworzone dla takich kryminalistycznych idiotów jak ja. Dlatego ją ubóstwiam. Choć czasem liczę na coś bardziej ambitnego, to zawsze się zawodzę. W końcu już po tylu historiach uodporniłam się nieco i wyszkoliłam. Potrzebuję coraz więcej adrenaliny i magii przestępstwa. Ale to nic. Kocham i zarazem nienawidzę Janet. Jednak wiem, że ona zdaje sobie sprawę co jest dla mnie dobre i bezpieczne. Czuję jej troskę, ale zarazem nieprzerwaną przyjemność, którą czerpie z mojego cierpienia. Właśnie dlatego, wiem, że nic mi się nie stanie. Bo sama rozkosz podczas pościgów jest przyjemniejsza niż spełnienie po dokonaniu zbrodni. 

            Muszę przyznać, że tym razem jestem pewna, iż Janet miała fantastyczny humor. Nie dość, że każdy jej szaleńczy plan był nieco zabawny, to jeszcze moja osoba dawała popalić. Nigdy nie spodziewałam się, że jestem zdolna do takich rzeczy. Czy możliwe jest, żeby dojrzeć i zgłupieć zarazem? Nie? Powiem Wam tyle, że się mylicie. Ja też się myliłam, bo myślałam dokładnie tak jak Wy. Wiec, uwaga oświecę Was. Tak. Najwyraźniej jest to całkowicie możliwe. Bo właśnie ja taka się stałam. No ale co się dziwić, skoro mącili mi w głowie, aż dwaj mężczyźni, których co najlepsze nie dopuściłam do siebie (mimo wielkiej ochoty). W każdym razie najważniejsze jest to, że moje istotne cechy nie uległy zmianie. Dzięki temu czuję ciągłość. Sentyment właśnie teraz wkradł się w moje serce i mam zamiar co nieco powspominać. Przypomniała mi się moja pierwsza historia związana z Janet, kiedy byłam przerażona jej bezwzględnością. Byłam pewna, że umrę. Teraz śmieję się na te słowa. Przecież ona mnie nie zabije. Wręcz przeciwnie. Potrzebuje mnie i chce zachować przy sobie. Owinęła sobie mnie wokół palca. A przynajmniej tak jej się wydaje, gdyż ja wciąż jestem odporna na niektóre z jej uroków. Ale skrycie to ukrywam, bo wtedy zabawa jest lepsza. 

          To jak skończyła się moja historia już wiecie. Nie będę Wam opowiadać jej całej, gdyż wolę, żebyście sami dowiedzieli się tego od owej Janet. W każdym razie jestem pewna, że umieracie z ciekawości co było potem. Właściwie to nic ciekawego. Po całej akcji trafiłam do szpitala na obserwację, potem na policję na przesłuchanie. Byłam podekscytowana, przez co wszyscy brali mnie za wariatkę. No cóż, różne są fetysze, nieprawdaż? Później najnormalniej w świecie wróciłam do domu, ponownie usiadłam wygodnie w fotelu, zabrałam się za zwyczajne, codzienne czynności. Co czuje teraz? Niewiele. Tak, nadal oczekuję następnej paczuszki. Jednak po raz pierwszy jestem zaspokojona i mam wrażenie, że już nie tęskniłabym za tymi wrażeniami. Ale Janet się ze mną nie pożegnała. Ona wtedy przecież tylko wyszła z ciemnego pokoju. Wybaczcie, muszę już kończyć. Ktoś puka znowu do moich drzwi. Czyżby to był listonosz? 

7/10

Seria o Stephanie Plum
| Jak upolować faceta? Po pierwsze dla pieniędzy | Po drugie dla kasy | Po trzecie dla zasady | Zaliczyć czwórkę | Przybić piątkę | Po szóste nie odpuszczaj | 

niedziela, 6 stycznia 2013

Oczarowanie. Życie Audrey Hepburn - Donald Spoto

          Myślę, że część z Was już wie, że bardzo nie lubię biografii. Najwyraźniej po prostu dotychczas trafiałam na nie najciekawsze pozycje. Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że "Oczarowanie" w jakimś stopniu zmieniło moje nastawienie. Z pewnością Audrey Hepburn jest szalenie ciekawą osobą, gwiazdą kina oraz po prostu wzorem dla niektórych z nas. Właśnie dlatego bardzo chciałam ją przeczytać. 

           Książka jest podzielona chronologicznie. Nie można się w niej pogubić, bo każdy rozdział to inny rok. Głównie składa się z tekstu napisanego przez Spoto, jednak sporadycznie wkradają się również listy Audrey bądź jej przyjaciół, znajomych, współpracowników i rodziny.

          Ogólnie rzecz biorąc książka mi się nawet podobała. Na pewno nie spodziewałam się tego jak bogata była przeszłość tej kobiety. Niby słyszało się o niej tak wiele, ale jednak jestem przekonana, że wielu z nas nie jest nawet świadomych jej dorobku. Co najważniejsze zapamiętałam o niej całkiem sporo informacji, a to w moim przypadku jest bardzo ciekawe, bo mam dobrą pamięć lecz krótką. A póki co jeszcze się trzymam i jestem w stanie sobie przypomnieć wiele faktów i nazwisk. 

          Początkowo byłam nią trochę znudzona. Nie mogłam się przemóc i zwalczyć ochoty czytania innych, bardziej pożądanych przeze mnie książek. Raz pokonywałam tę pokusę raz nie. Z tego powodu książkę czytałam częściami, co z pewnością było niekorzystne dla ciągłości historii Audrey i całkowitym wciągnięciu się w jej historię. Jednak większość książki, która jak dla mnie była najważniejszą częścią przeczytałam "nie przerywając innymi książkami". Przyznam, że się wciągnęłam. Szczególnie przy opisach filmów Audrey i jej romansach, które były liczne. No ale nie ma co się dziwić, w końcu była ona piękną i naprawdę bardzo urzekającą osobą. 

          Przez całą książkę cały czas przewijało się to jak wspaniała, kochana i urocza była Audrey. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w te słowa. Byłam pewna, że mówią tak o niej jedynie dla szacunku, który chcieli jej oddać ze względu na to jaką genialną i znaczącą aktorką była. Chciałam się jednak przekonać, czy to ja mam rację, czy jednak potrafiła ona zaczarować każdego. Oprócz tego, że za cel obrałam sobie oglądnięcie kilku filmów z jej udziałem postanowiłam wcześniej zrobić mały rekonesans. Z książki wiedziałam, że czasem jej rola wymagała aby coś zaśpiewała. Z racji tego, że kocham muzykę postanowiłam obejrzeć jedną piosenkę w jej wykonaniu. Nie od dziś wiadomo, że kiedy się śpiewa człowiek otwiera się całkowicie i zachowuje się bardzo naturalnie. Kiedy zobaczyłam jej wykonanie "Moon River" ze "Śniadania u Tiffany'ego" byłam w ciężkim szoku. Nie dlatego, że zaśpiewała tak wspaniale i cudownie. Tylko dlatego, że okazało się, iż faktycznie jest tak urocza. Zaczarowała mnie w niecałe dwie minuty. Po tym fakcie stwierdziłam, iż koniecznie muszę oglądnąć część jej filmów. 

          Na dodatek kiedy dowiedziałam się, że pod koniec jej życia wspierała UNICEF zupełnie uległam i stwierdziłam, że nie tylko była wspaniała, zdolna, pracowita i urocza, ale również dobra. Robiła to zupełnie bezinteresownie. Nie przepraszam. Dostawała całego dolara rocznie. 

          Wybaczcie, rozpisałam się o samej bohaterce tej książki, a powinnam coś powiedzieć o samej biografii. Czyta się ją stosunkowo przyjemnie. Niestety niektóre fragmenty są w stanie trochę zanudzić, ale w większości jest ona ciekawa. Niestety brakowało mi jednego. Trochę za dużo było suchych faktów. Taka wyliczanka. Tu zagrała taką rolę, tam taką, potem robiła to i wyszła za tego. Brakowało mi pewnej ciągłości i wartkości. Ale nie było aż tak źle. Myślę, że tę książkę można zaliczyć do typowych, całkiem przyzwoitych biografii. 

          Polecam z samego względu na Audrey, którą po prostu trzeba poznać. I później zobaczyć na dużym, bądź małym (np. komputer) ekranie. Zabierajcie się do czytania i oglądania! 

7/10


czwartek, 3 stycznia 2013

Kubuś Puchatek - Alan Alexander Milne

          Powiem od razu, że książkę jest bardzo trudno ocenić. Czytałam ja miliony razy, jest to moja ukochana powieść (razem na czele z "Małym Księciem"), która urzekła mnie całkowicie. Milne pokazał w tej książce swoją niesamowicie potężną inteligencję, mądrość i doświadczenie życiowe. No ale nie będę się rozwodzić nad tym już we wstępie. W końcu one nie są od tego.

          Ogólnie rzecz biorąc historia nie jest skomplikowana. Jest to zbiór opowiadań, o tym co przydarzyło się naszemu tytułowemu bohaterowi. Posiada on mnóstwo przyjaciół, którzy bardzo mu pomagają i są mu bardzo bliscy. Kubuś przeżywa potencjalnie dziwne przygody, które wydają się być zupełnie nierealne. Ale przecież wszystko może spotkać naszego kochanego Misia.

           Właściwie to nie wiem od czego zacząć. Uważam, że książka mówi sama za siebie i po prostu sama będzie umiała się obronić. Jest ponadczasowa, uniwersalna i nietuzinkowa. Sprawdza się w każdym środowisku. Trafia do ludzi we wszystkich krajach, niezależnie od płci, czy wieku. Niby wydaje się być książką dla dzieci, ale taka prawda, że wielu dorosłych mogłoby się z niej nauczyć wielu rzeczy. Tak na prawdę, powiedziałabym, że wielu dorosłych powinno ją przeczytać, bo mają spore braki w wychowaniu i poczuciu miłości, odpowiedzialności i przyjaźni. Ta książka uczy dosłownie wszystkiego. Trzeba ją jedynie odpowiednio odczytać. Żadne słowo nie zostało wypowiedziane przypadkowo. A raczej napisane. Wszystko, dosłownie wszystko ma jakiś głębszy sens, drugie dno. 

          Bohaterowie. Są doskonale stworzeni. Kubuś ze swoją głupotą jest szalenie uroczym wcieleniem dziecka, które dopiero uczy się życia. Prosiaczek jest zarazem uosobieniem niewinnej, strachliwej osóbki, którą trzeba przeprowadzić przez życie oraz wiernego przyjaciela, który potrafi pokonać swoje wszystkie słabości, aby pomóc. Krzysiu, to ktoś w rodzaju przewodnika, człowiek posiadający wrodzoną intuicję i inteligencję, ktoś od kogo wręcz bije wyjątkowość i szczerość. Sowa jest przemądrzałą, acz sympatyczną postacią, która co prawda jest wyniosła, ale suma summarum zawsze pomoże. Osiołek, to taki nieszczęśliwy filozof. Zawsze wzbudzał we mnie najsilniejsze przywiązanie i współczucie. Cały czas jest smutny i pokrzywdzony przez los, ale mimo wszystko stara się to przyjąć jak najlepiej i nie marudzi. Królik nic tylko stara się ukrywać przed Kubusiem. Mimo wszystko dobry z niego sąsiad. Kangurzyca i Maleństwo na początku wydają się być przerażające. Jednak potrafią wybaczyć wszystko swoim przyszłym przyjaciołom. Naprawdę zgrana z nich paczka. Każdy wzajemnie się doskonale uzupełnia. Służą sobie pomocą dosłownie w każdej sytuacji kryzysowej. 

          Opowieści o pszczołach, balonikach, parasolach są niesamowicie urzekające. Zdają się być tylko i wyłącznie poświęcone małym dzieciom. Jednak zawierają niesamowite przesłanie. Może się powtarzam, ale są to rzeczy, które trzeba kilkakrotnie powtórzyć, aby bardzo dobrze zapadły w pamięć. Milne jest szalenie inteligentnym, dobrym, szczerym i mądrym człowiekiem. Doskonale wiedział co robi. Napisał książkę dla dzieci. Piękną i tak dobrą, że stała się bardzo popularna dosłownie wszędzie. No ale ktoś tę książkę musi czytać tym dzieciom. Robią to ich rodzice, czyli w większości już dorośli ludzie. W ten sposób Milne sprawił, że książka chcąc nie chcąc przechodziła przez każde ręce. 

          Według mnie jest to książka, którą koniecznie trzeba przeczytać. Jest doskonała w każdym calu. Zawiera masę pięknych aforyzmów, które są cudowne w swej prostocie. Czasem to co łatwo przekazane jest najpiękniejsze. Taki jest właśnie "Kubuś Puchatek". Jego prawdziwą doskonałością jest to jak wieke wad posiadają same postacie. Książka jest idealna. Idealna. 

10/10

(Wybrałam cytaty co prawda nie z samego "Kubusia Puchatka", tylko z jego wszystkich historii, z którymi miałam okazję się spotkać). Wybaczcie, że jest ich tak dużo, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać, przed dodaniem moich ulubionych. 



"– A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? – spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. – Co wtedy?

– Nic wielkiego. – zapewnił go Puchatek. – Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika. "



"– Puchatku?

– Tak Prosiaczku?
– Nic, tylko chciałem się upewnić, że jesteś."






"Puchatek spojrzał na obydwie łapki. Wiedział, że jedna z nich jest prawa, i wiedział jeszcze, że kiedy już się ustaliło, która z nich jest prawa, to druga była lewą, ale nigdy nie wiedział, jak zacząć."

wtorek, 1 stycznia 2013

Delirium - Lauren Oliver

          Miłość. Jest to uczucie zupełnie zakazane. Uznane za paskudną chorobę, jedną z najgroźniejszych, która zabija powoli, ale bardzo boleśnie. Ta choroba leczona jest bardzo skrupulatnie. Każdy jest poddany zabiegowi, dzięki któremu już nigdy nie będzie w stanie kochać. Dzięki któremu nawet samo słowo "miłość" będzie wywoływało poczucie łamania prawa. Wyobraźmy to sobie. Przerażające nieprawdaż? Powiedziałabym, że bestialskie, wręcz nieludzkie. Prawda miłość boli. Prawda miłość wyniszcza. Ale jest ona również tym czego każdy z nas potrzebuje. Daje radość, szczęście, spełnienie. Może i sprawia, że nasza koncentracja jest lekko zaburzona, a myśli wędrują daleko od miejsca, w którym obecnie powinny się znajdować. Ale czy właśnie to nie jest w tym wszystkim piękne? 

           Lena to zwykła dziewczyna. Żyje dokładnie tak jak wszyscy inni jej znajomi. Zamknięta w hermetycznym świecie, który za wszelką cenę stara się zapewnić bezpieczeństwo swoim mieszkańcom poprzez odebranie im miłości. Potencjalnie ze strony Leny nie powinno być żadnego zagrożenia. Niestety, albo stety zmienia się to, kiedy poznaje Alexa. Ten chłopak przeszedł już swój zabieg i powinien być wyleczony z delirii. Jednak prawdziwej miłości nie można pokonać i ominąć...

"Chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki, delikatne, piękne i skazane na przemijanie jak motyl trzepocący rozpaczliwie skrzydłami podczas wzmagającego się wiatru."

          Lauren wprowadza nas we wspaniały świat, o którym większość z nas nawet nie byłaby w stanie pomyśleć. Nikt nie myśli o tym, że na świecie nie byłoby miłości. I tu nie chodzi jedynie o taką partnerską zachodzącą pomiędzy kobietą i mężczyzną (bądź tymi samymi płciami - bądźmy tolerancyjni). Co z rodzicami, którzy swoim dzieciom mogliby nieba przychylić. A przyjaciele? Przecież ich również darzymy specyficznym rodzajem miłości. Nawet nasze pasje przestałyby mieć znaczenie. Wszystko co jest dla nas ważne to coś co kochamy. Czy potrafimy sobie wyobrazić, że tego nie ma, a nasze życie to tylko  rutyna i pustka, wypełnione jedynie obowiązkiem i powinnością posługi państwu, założenia rodziny i posiadania substytutu szczęścia. To zupełnie absurdalne. Nikt o zdrowych zmysłach nie pozbawiłby siebie umiejętności darzenia kogoś, czegoś miłością.

          Język autorki jest naprawdę cudowny. Momentalnie sprawiła, że zupełnie zatraciłam się w całej historii. Nie tylko wciągnęłam się w historię. Zaczęłam się z nią utożsamiać. Mimo, że w niewielu aspektach byłam podobna do Leny, czułam, tak jakby jej życie, było moim nowym światem. Paradoksalnie, powieść która mówi o zupełnym braku emocji, jest tak mocno nimi przepełniona. Całym sercem kibicowałam Lenie i Aleksowi. Był to dla mnie zupełnie nowy rodzaj przeżycia podczas czytania książki. Nawet nie wiem jak to opisać. Czułam po prostu namacalność ich uczuć. Ich cierpienie, radość. Ich miłość. 

"Wolę zachorować i kochać chociażby przez ułamek sekundy"

              Potężne wrażenie wywarła na mnie sama miłość tych dwojga. Tak szalenie dojrzała. Byłam święcie przekonana, że osoby, które znają się od kilku dni, które są jeszcze stosunkowo młode, nie potrafią naprawdę kochać. Lecz.. myliłam się. Oni nie przedstawiali tu kolejnej młodzieńczej, przelotnej, pełnej szaleństwa miłości. Byli wyjątkowo świadomi samych siebie. Zdolni do największego poświęcenia. Ich uczucie nie było puste i płytkie. Oboje byli mądrzy i darzyli siebie całkowitym zaufaniem. Niby przez przypadek się poznali. Ale wszystko miało jakiś głębszy sens. On pojawił się po to, żeby pokazać jej prawdę, nauczyć ją kochać, żeby ją wyzwolić i uratować. Ona była po to, żeby mu uwierzyć, zaufać, spełnić jego marzenia. 

               Ta książka jest dla mnie przełomowa. Jak dotąd płakałam tylko podczas czytania "Psa, który jeździł koleją". To jest druga książka, która wycisnęła ze mnie łzy. I to w jeszcze jaki sposób. Rozpłakałam się dopiero po skończeniu ostatniej strony. Później już nie mogłam się opanować. Siedziałam i płakałam coraz mocniej, dochodząc do coraz nowszych wniosków. Podziwiając poświęcenie Alexa, zaufanie Leny. Ich miłość. Chciałabym powiedzieć więcej, ale po prostu nie mogę zdradzić zakończenia. Nie chcę. Uważam, że każdy z Was zasługuje na to, żeby poznać je w pełni samemu i poczuć dokładnie to samo co ja. Książka jest potwornie doskonała. Mimo, że byłam pewna, że nic nie może wzbudzić we mnie takich uczuć, okazało się że "Delirium" właśnie to zrobiło. Genialność to mało, żeby ją opisać. 

10/10 

"Kocham Cię. Pamiętaj. Tego nam nie odbiorom." 

Delirium
| Delirium | Pandemonium | Requiem |